
Dziś ponownie przyjrzymy się czytnikom. Tym razem co nieco o czytniku Manty.
Jakiś czas temu miałam okazję go testować, chociaż należy on do mojej kuzynki, dlatego w dużej mierze będzie to jej opinia.
Przede wszystkim trzeba wspomnieć, że jest to jeden z tych tańszych czytników, ponieważ można go dostać już za 169 PLN, co jest bardzo okazjonalną ceną. Ale czy cena = jakość?
W opakowaniu dostajemy ładowarkę, kabel USB, ściereczkę do ekranu i słuchawki. To dużo, jak na taką cenę, w szczególności porównując do droższego Larka, gdzie dostaliśmy tylko słuchawki i kabel USB. Za to dostaje dużego plusa.
Szczerze powiedziawszy - wygląda dość tandetnie i nieco śmierdzi plastikiem.
Największym minusem Manty jest to, że ma wyświetlacz LEDowy, zamiast e-ink, zatem w ogóle nie przypomina komfortem czytania zwykłej książki. To, co mnie zaskoczyło to to, że w głównym menu część napisów jest po polsku, a część po angielsku - i tak mamy na przykład "calculate", albo "kalentarz", co moim zdaniem nie powinno mieć miejsca.
Za pomocą czytnika możemy także oglądać zdjęcia, słuchać muzyki czy oglądać filmy. Bateria trzyma około trzech dni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz